fot. Maciej Szymański
„Frustracja na życzenie”
Przeciętny mieszkaniec miast, a również tych wsi, w których po dziś dzień straszą 2-4 piętrowe PGR-owskie bloki z wielkiej płyty, dobrze zna małe, pędzące w szaleńczym tempie stadka czarnych ptaków o sierpowatym kształcie. W samobójczym tempie przelatują między budynkami wydając głośny, przeciągły, wibrujący gwizd. W powszechnej świadomości jerzyk to jaskółka. Domorośli znawcy dodadzą, że jerzyk jest cały czarny i nigdy nie siada na ziemi. W każdym „micie” jest ziarno prawdy. Jerzyki rzeczywiście przypominające sylwetką jaskółki, podobnie jak one, swoją owadzią zdobycz – określaną mianem planktonu powietrznego – zdobywają w czasie lotu. Często spotyka się je polujące razem z jaskółkami, co oczywiście powodowane jest występowaniem w danym miejscu większych ilości unoszących się w powietrzu owadów. Jeśli chodzi o kolor jerzyka, to nie trzeba fotografować ptaków, żeby zauważyć, że ciemny ptak na tle jasnego nieba prawie zawsze wyda nam się czarny. Tylko częściowo za mit należy natomiast uznać stwierdzenie, że jerzyki nigdy nie siadają na ziemi. Jest ono bowiem uzasadnione, gdy za ziemię uznamy płaską, poziomą powierzchnię, na której jerzyk może znaleźć się wyłącznie wbrew swojej woli (wypadłszy z gniazda, zderzywszy się z jakąś przeszkodą, strącony przez drapieżnika). Po części prawdą jest również wierzenie, że jerzyk nie potrafi wystartować z ziemi. Rzeczywiście skrzydła o rozpiętości niemal 42 cm i zredukowane do minimum nóżki nie ułatwiają mu poderwania się. Jednak dorosły zdrowy ptak nie ma z tym większego problemu.
Mity o jerzykach wypływają z pobieżnej obserwacji i nie zawsze celnej interpretacji faktów. Doskonale przybliżają jednak skalę trudności, z jaką przychodzi zmierzyć się człowiekowi, który postanowił sfotografować jerzyki w locie. Mamy bowiem do czynienia z bardzo szybkim i zwinnym, ciemnym ptakiem przemykającym między budynkami, skałami lub szybującym wysoko na tle nieba; ptakiem niesiadającym na ziemi, gałęziach i drutach, który przyczepia się do pionowej ściany jedynie na ułamek sekundy, przed zniknięciem w gnieździe umieszczonym w szczelinie muru, w otworze wentylacyjnym. Fotografowi nie pozostaje zatem nic innego, jak „upolowanie” jerzyka w locie.
Tu zaczyna się opowieść tłumacząca dlaczego fotografowanie jerzyków jest zajęciem dla osób poszukujących gwarantowanej frustracji.
W wypadku ogromnej większości gatunków możemy – dzięki cierpliwej obserwacji – ustalić miejsca, w których spotkamy pożądanego ptaka: lubi tam wypoczywać, lubi żerować, lubi czyścić pióra. Jerzyk łamie te standardy – jest „wolnym ptakiem”, a jego „domem” jest przestrzeń, czyli miejsce bez barier. Jak zatem zasadzić się na takiego ptaka, którego można spotkać wszędzie i nigdzie, ale zawsze w powietrzu? Zadaniem najważniejszym, gwarantującym połowę sukcesu, jest wyszukanie miejsca, koło którego jerzyki przelatują regularnie. W moim przypadku to nie ja wybrałem miejsce foto-łowów na jerzyki, lecz to one uznały, że wysoki blok, na którego ostatnim piętrze mieszkam, jest dobrym obiektem wokół którego codziennie przelatują.
Znalazłszy się w takim miejscu przeżywamy pierwszy etap frustracji. Polega on na tym, że jerzyki podlatują do okna przy którym siedzimy, na odległość powodującą, że musimy uchylać się, aby nie trafił nas koniec skrzydła. Zdawać by się mogło zatem, że tylko czekać z aparatem i pstrykać do upojenia. Pozornie… Jerzyki najczęściej nadlatują od dołu, czyli przemieszczają się w kierunku obiektywu pozostając na tle ziemi, skąd najmądrzejszy nawet autofokus nie jest ich w stanie wyłowić i obdarzyć ostrością. Na tle nieba – jeśli w ogóle się na nim pojawią – przebywają wówczas tak krótko, że nawet najszybszy autofokus nie jest w stanie zareagować. Jeśli trzaśnie migawka, na skraju matrycy aparatu pozostanie jedynie cień, o którym wiemy, że był jerzykiem przelatującym na wyciągnięcie ręki (całkiem dosłownie). Chciałoby się zakrzyknąć – nic prostszego! – wystarczy ręcznie ustawić ostrzenie aparatu na – powiedzmy – 2 metry i gdy jerzyk nadleci ponownie „pstrykać do upojenia!” Pozornie… Jerzykowi nie zdarza się dwa razy pojawić w tym samym miejscu pola widzenia i w tej samej odległości od obiektywu. Przy tysiącznych częściach sekundy, w których ptak zmienia położenie, daje to szansę uzyskania ostrego zdjęcia podobną do trafienia szóstki w… (jednej z gier liczbowych). Owszem, jerzykowi zdarza się zatrzymać przy murze dla porwania stamtąd nieuważnego owada. Jeżeli w takiej sytuacji jesteśmy wychyleni do pasa za okno – możemy mieć szczęście (że nie wypadliśmy). Ja miałem okazję widzieć taką akcję tylko raz (na 15-20? lat).
Do tej pory było o tym, jak nie uda się sfotografować jerzyków. Przejdźmy zatem do optymistyczniejszej części opowieści. Jerzyka – z trudem – daje się sfotografować po spełnieniu następujących warunków minimalnych:
• dysponujemy oknem / balkonem / tarasem / skałą, wokół których codziennie kręcą się jerzyki,
• widoku z naszego okna / balkonu… nie zasłaniają drzewa, budynki lub inne obiekty, które zmuszałyby autofokus w aparacie do zastanawiania się co chcemy wyostrzyć,
• widok z naszego okna / balkonu… skierowany jest na zachód lub północ (przed południem) lub wschód (po południu),
• dzień jest słoneczny i ciepły, a wiatr delikatny (ważne ze względu na owady),
• dysponujemy szybkostrzelnym aparatem ze stosunkowo długoogniskowym i szybkoostrzącym obiektywem,
• aparat dysponuje możliwością ostrzenia strefowego (przy ostrzeniu punktowym szybko gubimy fotografowany obiekt).
Wyposażywszy się w stosowne okno, sprzęt i pogodę przechodzimy do drugiego etapu frustracji. Czekamy na jerzyki. W chwili gdy zaczynamy wątpić, że przylecą, pojawiają się znikąd, ale za to całym stadem. Jest ranek i na północno-wschodniej ścianie budynku leniwie prostują skrzydła zmarznięte w nocy muchy. Kłębiące się stado jerzyków powoduje, że owady podrywają się i znikają w szeroko otwartych paszczach, których nikt nie spodziewałby się widząc maluteńki, zamknięty dziobek jerzyka. Zdawałoby się: „pstrykać do upojenia!” Pozornie… Ptaki poruszają się blisko okna, bardzo prędko i lotem aktywnym, pełnym nagłych, niewyobrażalnych przy tej szybkości zwrotów. Odnalezienie ptaka w wizjerze aparatu jest niewykonalne, zwłaszcza, że przez pole widzenia co chwilę przemyka inny cień, podążający w innym kierunku. Powstaje trudny do pojęcia i opisania bezładny młyn szybko przemieszczających się ptaków. Moje niedowierzanie, że manewrująca ławica ryb wybija z rytmu polowania drapieżnika, który chciałby którąś z nich pochwycić, rozprysło się, gdy pierwszy raz próbowałem zdecydować się, którego jerzyka obrać za cel. Nim się zdecydowałem stado już zdążyło zniknąć.
Po pewnym czasie sytuacja uspokaja się i jerzyki zaczynają przemieszczać się w parach, rzadziej pojedynczo. Jest to najlepszy czas na fotografowanie. Ptaki lecą wolniej, nieco dalej od okna. Tu zaczyna się jednak kolejny etap frustracji. Jerzyk pojawia się w polu widzenia, przelatuje przed nami spokojnym „paradnym” lotem i opuszcza nasz zasięg widzenia w momencie, gdy właśnie autofokusowi udało się nastawić ostrość. Pstrykamy i otrzymujemy nieostry, albo co jeszcze gorsze, ostry ogon z widocznym jak na dłoni stanem pierzenia sterówek. Reszta ptaka zdążyła umknąć z kadru.
Dzięki pokorze, cierpliwości i wrodzonemu optymizmowi dochodzimy do momentu, w którym nasze strzały do jerzyków zaczynają trafiać. Dzieje się to dzięki zastosowaniu następującego sposobu. Uspokojone po porannych szaleństwach jerzyki zaczynają rutynowe napychanie swojego wola. Latają wówczas spokojnie zataczając koła, elipsy, ósemki i inne, równie obłe figury, to przybliżając się, to oddalając od naszego okna. Zaczyna się wówczas „czas szansy”. Wcześniejsze doświadczenia nauczyły, że nie warto zajmować się jerzykami, które są zbyt blisko. Dlatego wypatrujemy ptaków, które zbliżają się do nas z dalszej odległości. Bardzo często jest tak, że jerzyk zbliża się w stronę okna poniżej widnokręgu, gdzie autofokus jest bezsilny i nieprzydatny. Nie dajmy się jednak zaskoczyć. Ptak często wzbije się ponad horyzont jeszcze w odległości, w której spokojnie będziemy mogli próbować wyostrzyć obraz. Potem (korzystając z funkcji w aparatach Canon) – będziemy czekać (ułamek sekundy) na wypełnienie przez jerzyka dostatecznej powierzchni kadru i zaczniemy „pstrykać do upojenia”. Upojenie nastąpi po 2-4 strzałach, gdyż albo stracimy ptaka z pola widzenia, albo autofokus podda się przed szybkością zbliżania się jerzyka: ptak „wleci przed ostrość”, albo przekroczy odległość ostrzenia naszego obiektywu. Nie łudźmy się, że tym razem już „bezboleśnie” uzyskaliśmy dobre ujęcia. Jerzyk ostro widoczny w wizjerze, nagle znika z zapisanego fragmentu karty aparatu. Sfotografowaliśmy kawałek nieba. Zazwyczaj nasz obiekt zdążył wykonać jakiś gwałtowny manewr, czasem tylko delikatnie skręcił i zniknął z pola widzenia. Pamiętajmy, że cała akcja rozgrywa się na minimalnych odległościach, przy wielkich prędkościach i w bardzo krótkim czasie.
Ostrzelanie ptaka nadlatującego w kierunku obiektywu jest pierwszą z dwóch „skutecznych” metod. Druga polega na śledzeniu jerzyka oddalającego się od naszego okna, w nadziei, że ponowi atak na owady krążące wokół naszego schronienia. Naciskamy spust gdy jerzyk wykona łagodny zakręt w naszym kierunku (oczywiście jeśli wcześniej nie oddalił się od nas zbytnio).
Fotografując jerzyka obiektywem o stosunkowo długiej ogniskowej musimy pamiętać, że bardzo trudno będzie zadbać o głębię ostrości. Żeby ptak nie poruszył się (a przecież nieustannie jest w bardzo szybkim ruchu) czas musi być bardzo krótki. Sfotografowanie ciemnego ptaka na jasnym tle przy wysokiej wartości przysłony i bardzo krótkim czasie spowoduje jednak, że zapewne otrzymamy piękną, ostrą czarną sylwetkę na jasnym tle. Wynika stąd kolejna praktyczna rada: starajmy się fotografować jerzyka wówczas, gdy jego głowa jest najbardziej wysuniętym w naszym kierunku elementem ciała, albo przynajmniej jest w takiej samej odległości, co np. koniec skrzydła. Następuje to w sytuacji, gdy ptak leci prosto w kierunku obiektywu, lub zbliża się do niego pod niezbyt wielkim kątem. Rośnie wówczas szansa, że otrzymamy zdjęcie, na którym ostra będzie „twarz” jerzyka.
Po wszystkich opisanych perypetiach dochodzimy do finału. Przetaczamy nasz „urobek” z aparatu do komputera i otwieramy zdjęcia w ulubionej przeglądarce. Polecam w takiej sytuacji przeglądarkę, która pozwala na szybkie usuwanie dużych plików graficznych. Na – powiedzmy – 300 zdjęć, na których „ustrzeliliśmy” jerzyka, przy dużym szczęściu możemy oczekiwać, że 2-3 zechcemy zachować jako niezłe zdjęcia dokumentacyjne. Jeśli myślimy o zdjęciu, które będzie miało dodatkową wartość artystyczną, uzbrójmy się w „nad-anielską” cierpliwość.
Człowiek poddany doświadczeniu fotografowania jerzyków próbuje walczyć i „kombinuje”: może lepiej zakamuflować się, aby nie płoszyć jerzyków. Wielokrotnie nadlatujące jerzyki zgarniały owady muskając mnie swoimi skrzydłami. My ludzie jesteśmy stworzeniami naziemnymi, a jerzyki są powietrznymi, z czego zdają sobie sprawę. Żyjemy w odrębnych przestrzeniach i nie wchodzimy sobie w paradę, Maskować się nie warto – to nie ma żadnego znaczenia.
Może warto spróbować przywabić jerzyki ich nagranym głosem? Nie warto! Nie jest tak, że jerzyki nie reagują na głos przelatującego obcego stadka. Odtworzywszy nagranie uzyskujemy jednak efekt wspomnianego wcześniej, porannego, bezładnego młyna szybko przemieszczających się w pobliżu głośniczka stada ptaków. Po kolejnych odtworzeniach jerzyki przestaną reagować na te „słowne” zaczepki.
Przedstawiony wywód utwierdza nas w przekonaniu, że fotografowanie jerzyków jest gwarantowaną frustracją na życzenie. Najprostsza odpowiedź na pytanie „jak fotografować jerzyki” brzmi: szybko i wytrwale (zwłaszcza wytrwale!).
Maciej Szymański